Zawisnąwszy ponad krawędzią obok Radiowca, zwrócony szybką hełmu w stronę gwiazd mrugających nerwowo w koślawym owalu dziury, odczepiłem lampę znad czoła i jąłem skakać kołem kremowobiałego światła po wylotach otwartych w ciemność arterii statku, po wystających w mróz obłamkach tytanowo-molibdenowych kości umarłego kosmolotu, po wrzodach ziejących w blachach międzypokładowych, bliznach po udarze gigadżulowym, szramach wyrytych w betonowych plombach, którymi automaty nadaremno usiłowały plastrować rany kadłuba astrolotu w ostatnich sekundach jego życia, po wiązkach synaps i naczyń włosowatych okrętu wydzierganych brutalnie w próżnię: ciężkich kablach siłownikowych, lekkich miedzianych drutach elektryki i maszynowej homeostatyki, giętkich obwodach wzbudnic i wężownic chłodzenia, to wszystko obnażone obscenicznie unosiło się tu dookoła w chaotycznych konstelacjach, otaczało mnie senną galaktyką śmietnika i grobu. [...]
Jacek Dukaj, Oko Potwora (fragment)